Watahy ignorantów

26.09.2018 2 minuty na przeczytanie artykułu

Najbardziej zaskakująca potrafi być własna ignorancja. Wydawało mi się, że o polskiej literaturze co nieco wiem. Nie wiem, czy to niezdrowa dieta sprawiła, że zapomniałem, czy też faktycznie o facecie nigdy wcześniej nie słyszałem, ale ostatnio wpadła mi w ręce książka „Muzeum dusz czyśćcowych” Stefana Grabińskiego.

 

To taki młodopolski Edgar Alan Poe. Mniej więcej sto lat temu pisał nastrojowe opowiadania grozy, w bardzo dobrym stylu, którego nie powstydziłby się wspomniany okrzyknięty bostończyk. Jedno z nich opowiada o dróżniku, który kochał swoją pracę (sorry, dalej będzie spojler, jak ktoś chce przeczytać, niech przeskoczy od razu do następnego akapitu). Niestety, nasz bohater popadł w jakieś kłopoty, w wyniku których wysłano go do opieki nad nieużywanym odcinkiem kolei, pośrodku jakichś dalekich mokradeł. Nieszczęsny dróżnik dbał o swój kawałek torów, naprawiał podkłady kolejowe i troszczył się o fragment sieci kolejowej, który już nigdy nikomu nie miał służyć. Tylko nie mógł doczekać się prawdziwego pociągu, więc w końcu jego duszę zabrał pociąg widmo, a ciało znaleziono zamarznięte. To tak w skrócie.

Historia tego nieszczęsnego dróżnika jest o tyle ciekawa, co kompletnie nieaktualna. Był to człowiek, który otrzymał pracę zdecydowanie poniżej swoich kompetencji, co zaowocowało tragedią, a nawet zaangażowaniem sił nadprzyrodzonych. Szkoda, i to szkoda wielka, że nie ingerują one z taką ochotą w przypadku sytuacji odwrotnych. Otóż mamy tabuny ludzi zajmujących się sprawami, o których nie mają pojęcia ani kompetencji, by się nimi zajmować.

Właśnie przetoczyła się kolejna odsłona sporu o ACTA. Moi znajomi z reguły są przeciwko, ale niektórzy są jednak za. Starałem się zweryfikować za czym i przeciwko czemu są. Co dokładnie rozumieją z całej zmiany. Nie było to budujące. Nie inaczej było z panią, która była gwiazdą rozmaitych demonstracji, a zarazem szefową portalu internetowego poświęconego walce „o demokrację” w Polsce, o „niezależne sądy” i tym podobne sprawy. Jak ją docisnęli dziennikarze, to okazało się, że nawet za bardzo nie wie, co to jest ten Trybunał Konstytucyjny, o który tak walczy. Znajomy pojechał do swojego kolegi w odwiedziny, wybitnego plastyka mieszkającego za granicą. Chciał pogadać o sztuce. Przy śniadaniu usłyszał po raz tysięczny wypowiadane autorytatywnym tonem ekspertyzy na temat polityki krajowej, o której gospodarz miał nikłe pojęcie. Niestety, miał też nikłe pojęcie, że ma nikłe pojęcie. Znajomy wreszcie przeprosił, że musi w pilnych sprawach, wsiadł w samochód i wrócił do Polski. Koleżanka wylądowała w szpitalu, bo dietę układał jej nie lekarz plus organizm, a pani trenerka z siłowni. Znajomego z alkoholizmu wyciągał terapeuta, który sam niedawno przestał pić. Znajomy się trzyma, jego terapeuta znowu pije. Uberem przyjechał po mnie jakiś czas temu chłopak z Indii albo Bangladeszu, który przejechał na czerwonym świetle i miał kłopoty z używaniem sprzęgła.

Można się śmiać, ale sytuacja wcale wesoła nie jest. Dróżników fachowców jak na lekarstwo, za to ignorantów coraz więcej. Wiedzę wszyscy nabywają po łebkach, na wiele tematów, bo przecież taki jest rynek pracy. Nie wiadomo, co się trafi („co pan studiował, fizykę? To w naszej szkole będzie pan uczył wychowania fizycznego, bo takie jest zapotrzebowanie”). Wystarczy przypomnieć, że swojego czasu polską atomistyką za grube pieniądze zajmował się były minister skarbu, który nie znał się ani na jednym, ani na drugim. A teraz wyobraźmy sobie, że te elektrownie atomowe wreszcie powstaną i taki gość zostanie dyrektorem którejś z nich. Za tymi wszystkimi sterownikami pousadza krewniaków, dzieciaki znajomych, przyjaciół z dzieciństwa i rodziny znajomych polityków. To się dobrze skończyć nie może, choć z drugiej strony może się skończyć wesoło, bo przecież ignorancja, choć śmiertelnie niebezpieczna, dostarcza sporo rozrywki. Można na przykład napisać o niej felieton.

Wiktor Świetlik