Hulaj, a będziesz cool

20.06.2019 6 minuty na przeczytanie artykułu

Elektryczne hulajnogi przebojowo wkraczają do kolejnych miast. Choć wypożyczenie takiego cacka może być droższe niż przejazd taksówką, to zwolenników nie brakuje, i to nie tyko ze względu na wygodę. – Jadąc na hulajnodze, pokazujemy, że jesteśmy przebojowi, nowocześni, umiemy się bawić – tłumaczy psycholog.

 

Produkcja dwukołowców w Chinach – bo tam powstaje większość elektrycznych hulajnóg – idzie pełna parą. Tysiące takich jednośladów trafia do miast i metropolii – od Kalifornii po Nową Zelandię. Światowe sieci wypożyczają je na minuty. I choć hulajnoga w odświeżonej wersji wróciła do łask kilkanaście lat temu jako dziecięca zabawka, to dopiero teraz ma swoje pięć minut. Urosła do rangi transportowej nowinki, która może zrewolucjonizować nasz sposób przemieszczania się. Ma także być ratunkiem dla duszących się w smogu miast. Gdyby twórca hulajnogi wiedział, że jego pojazd czeka taka kariera, zapewne by go opatentował. Tymczasem nie do końca nawet wiadomo, kto pierwszy wpadł na pomysł połączenia deski z dwoma kółkami i drążkiem w roli kierownicy. Według jednych ustaleń pomysł narodził się w Niemczech na początku XIX w. Inne informacje wskazują, że to brytyjski wynalazek z końca XIX w. autorstwa – piętnastoletniego wówczas – Waltera Linesa. Jego rodzina produkowała zabawki już w epoce wiktoriańskiej. Ponoć ojciec Waltera nie widział w hulajnodze potencjału, więc pomysłu syna nie opatentował.

Zaczęło się od kiełbaski

Hulajnogę w nowej odsłonie zawdzięczamy Szwajcarowi Wimowi Ouboterowi, który chciał się wybrać do baru na kiełbaskę. Dystans był zbyt krótki, żeby warto było jechać samochodem i zbyt długi, żeby iść piechotą. Wyciąganie roweru z garażu wydawało mu się zbyt uciążliwe. W dzieciństwie korzystał z hulajnogi. Uznał, że jej bardziej dyskretna wersja dla dorosłych – składana, lekka, z małymi kółkami, nowocześnie zaprojektowana – byłaby doskonałym środkiem transportu na krótkich trasach. W 1996 r. założył firmę Micro Mobility Systems Ltd., a w 1999 r. pierwsze hulajnogi Micro Mobility zaczął sprzedawać w Japonii.

Elektryczne hulajnogi wypożyczane na minuty za pomocą aplikacji to już wymysł start-upowców z Doliny Krzemowej. Uznali, że ludzie chętniej będą korzystać z komunikacji miejskiej, jeśli dystans do i z przystanku będą mogli pokonać za pomocą czekającego na nich środka transportu. Hulajnoga miała być odpowiedzią na problem tzw. pierwszej i ostatniej mili. Koncepcja zakładała, że hulajnogę będzie można zostawić w dowolnym miejscu, bo dzięki geolokalizacji każdy użytkownik w smartfonie może sprawdzić, gdzie stoi najbliższa hulajnoga. Tak na rynek weszły takie sieci wypożyczalni jak Bird, Lime (obecna dziś w ponad 100 miastach) czy Spin.

Choć wypożyczalnie elektrycznych hulajnóg pojawiły się na świecie niespełna dwa lata temu, to już po roku działalności mogły się pochwalić niezwykłą popularnością. We wrześniu ubiegłego roku Bird ogłosił, że przekroczył liczbę 10 mln unikalnych użytkowników. Lime poinformował o 11,5 mln. Inwestorzy oszaleli. Bird w ciągu zaledwie czterech miesięcy zebrał od nich 400 mln dolarów.

Pieniędzy i sukcesów by nie było, gdyby mieszkańcy miast nie zwariowali na punkcie jazdy na e-hulajnogach. Czemu tak je polubiliśmy? Dr Teresa Sikora, psycholog z Uniwersytetu Śląskiego tłumaczy, że popularność elektrycznych hulajnóg wynika m.in. z tego, że staliśmy się ludźmi, którzy stale szukają możliwości do tego, by się cieszyć, relaksować. – Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że z homo sapiens przemieniamy się w homo ludens – ludzi zabawy, którzy mają coraz więcej wolnego czasu i poświęcają go na rozrywkę. Elektryczna hulajnoga to nie tyle środek transportu, co raczej zabawa, miłe doświadczenie  – mówi dr Sikora. – Oczywiście nasze życie ma coraz większe tempo, przyspieszyć musiała więc i hulajnoga. Taka zwykła jest już za wolna, potrzebny był jej napęd. Dzięki temu wpisuje się ona także w inne nasze dążenia – człowiek goni za tym, by kolejne czynności wykonywać bez wysiłku – podkreśla psycholog.

Droższe niż Uber

Część użytkowników elektrycznych hulajnóg tłumaczy, że dzięki temu, że na hulajnodze jeździ się na stojąco, można nią dojeżdżać do pracy, bo nie pogniecie się garnituru czy garsonki. Panie chwalą sobie to, że mogą mieć na sobie spódnicę, która nie jest najwygodniejszym strojem na rower.

Na naszych mapach widzimy, jak w dni powszednie pojazdy masowo przemieszczają się z hotspotów w konkretne miejsca miasta. W miejsca, gdzie ludzie pracują. Po południu jest ten sam masowy ruch, tylko w drugą stronę. To są krótkie przejazdy. To dowodzi, że mieszkańcy „kupili” hulajnogę właśnie jako pojazd ostatniej mili – opowiadał Tristan Torres Velat, prezez sieci hulajnogowych wypożyczalni Hive, który w marcu pojawił się w Warszawie na Smart City Forum. – Zupełnie inaczej wygląda to w weekendy. Wtedy ruch jest bardziej rozproszony. I widzimy jak np. kilka czy kilkanaście hulajnóg jedzie obok siebie – najwyraźniej grupy znajomych wybierają się na przejażdżkę. To już są długie wyprawy, zdarza się, że trwają po 45 minut.

Katarzyna, trzydziestolatka pracująca w warszawskiej korporacji z e-hulajnogi korzysta w dni powszednie. – Mam problem ze zdążeniem na autobus do pracy, a dzięki elektrycznej hulajnodze udaje mi się dotrzeć na przystanek na czas – opowiada.

Dr Sikora nie sądzi jednak, by wygoda podróżowania czy względy praktyczne miały największe znaczenie, jeśli chodzi o popularność hulajnóg. – Ważniejsze jest coś innego. Jadąc na hulajnodze, pokazujemy, że jesteśmy przebojowi, nowocześni, umiemy się bawić, jesteśmy po prostu cool – uważa. – Korzystanie z elektrycznej hulajnogi nie jest tanie, więc jeśli na niej jeździmy, to wskazujemy na zasobność naszego portfela, na nasze miejsce w hierarchii społecznej – mówi psycholog.

Katarzyna przyznaje, że tanio nie jest. – Myślę nad tym, by kupić własną elektryczną hulajnogę, bo codzienne wypożyczenie może poważnie nadszarpnąć budżet.

Obecne w Polsce sieci: Lime (Warszawa, Wrocław, Poznań), Hive (Warszawa, Wrocław) czy Bird (Warszawa) za godzinę jazdy pobierają około 30 zł. Opłata za uruchomienie sprzętu to 2,5–3 zł, każda minuta jazdy kosztuje od 45–50 gr. Może okazać się, że na niektórych trasach tańsze byłoby podróżowanie Uberem albo nawet tradycyjną taksówką.

Spór o chodniki

Dynamiczny rozwój hulajnogowych wypożyczalni namnożył wyzwań w zakresie bezpieczeństwa i organizacji ruchu. Skoro hulajnogę można zostawić gdziekolwiek, to użytkownicy chętnie z tego korzystają. W efekcie jednoślady piętrzą się przy wejściach na przejścia dla pieszych, tarasują chodniki, zalegają na przystankach. Pozostawione byle gdzie są szczególnie niebezpieczne dla niewidomych, niedowidzących czy osób starszych.

Nie mniej problemów jest z tymi, którzy na hulajnodze pędzą slalomem między przechodniami  (a elektryczna hulajnoga rozwija prędkość nawet do 30 km/h), wjeżdżają na jezdnię czy przeciskają się na ścieżce między rowerzystami. We Francji już wprowadzono zakaz jazdy elektryczną hulajnogą po chodniku, będzie obowiązywał od września. Po tym terminie wielbiciele tego środka transportu będą musieli poruszać się po specjalnych ścieżkach albo po drogach, na których maksymalna dopuszczalna prędkość nie przekracza 50 kilometrów na godzinę. W Niemczech 50-stronicowe rozporządzenie, które określało warunki, w jakich hulajnogi miały być dopuszczone do ruchu – po jezdni, chodniku i ścieżce rowerowej – wywołało burzliwą narodową dyskusję. Przepisy przyjęto pod koniec maja. Od czerwca hulajnogi w Niemczech mogą jechać z prędkością nie większa niż 20 km/h. Osoby na hulajnogach mogą poruszać się po ścieżkach rowerowych, a jeśli ich nie ma po jezdni. Nie mogą poruszać się po chodniku.

W Polsce człowiek na hulajnodze póki co traktowany jest jak pieszy, jednak zmiany w prawie są nieuchronne. Musi poruszać się po chodniku, a jeśli go nie ma, to po poboczu lub po prawej stronie jezdni. Za jazdę ścieżką rowerową grozi mandat. Zderzenie z hulajnogą na chodniku też może się skończyć mandatem – niewykluczone, że dla pieszego. W kwietniu w Warszawie nastolatek jadący elektryczną hulajnogą po chodniku uderzył w kobietę. Miała ona obrażenia głowy, została zabrana do szpitala, a policja ukarała ją 50 zł mandatem. Służby uznały, że kobieta była winna, bo „zmieniła swoją pozycję w momencie, kiedy była omijana przez nastolatka poruszającego się na hulajnodze”.

Po wielu apelach do Ministerstwa Infrastruktury o konieczności zmiany przepisów w związku z rosnącą popularnością e-hulajnóg minister Andrzej Adamczyk poinformował 30 maja, że nowe przepisy są „praktycznie gotowe”. Dał do zrozumienia, że użytkownicy hulajnóg nie będą już traktowani jak piesi.

Tylko czy e-hulajnogi się u nas zadomowią? Dr Teresa Sikora długiej kariery im nie wróży. – Szybko się nimi znudzimy. Wyprze je jakiś inny, atrakcyjniejszy ze względu na nowość, środek transportu.

Agnieszka Niewińska